moje BAŁKANY



ALBANIA
Vlora - miasto niepodległości
Pieszo z Polski do Albanii i z powrotem
Gjirokastra - albańska perła

Pieszo(!) z Polski do Albanii i z powrotem

Tak! To nie przejęzyczenie: PIESZO z Polski do Albanii i z powrotem. Niemożliwe? A jednak! Dokonała tego w 2011 roku polska podróżniczka Zuzanna Czaplińska. Wędrówka o długości ponad 5 tys. km wiodła przez Ukrainę, Rumunię, Bułgarię, Macedonię do Albanii, a spowrotem przez Czarnogórę, Kosowo, Serbię, Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, Węgry i Słowację.

Ohrid
Zuzanna Czaplińska

Relacja z całej podróży znajduje się na stronie wyprawy "Balkans 2011" (należy czytać chronologicznie, jak blog - od ostatniej strony). My tymczasem przytaczamy wybrane fragmenty dotyczące samej Albanii. Jeśli ktokolwiek z Was myśli, że zna Bałkany, po przeczytaniu poniższych wspomnień najpewniej zmieni zdanie. Przed nami Bałkany, jakich nie znacie. Posłuchajmy... a w zasadzie to poczytajmy [1] wspomnienia Zuzanny.



* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Albanczycy kochaja flagi. W Kosowie wisza wszedzie; (na serbskich terenach flaga Serbii na kazdym slupie); po stronie albanskiej - kosowskie, albanskie, amerykanskie, flagi UE, wszystko grupowo. Strasznie wdzieczny narod. Pomnik Clintona, plakaty z podziekowaniami dla politykow wloskich i tureckich, bilboardy ze zdjeciami zolnierzy NATO (rozbrajajacych miny, pijacych herbate ze staruszkiem, KFOR dba o wasze bezpieczenstwo) - to w Pristinie.




A w Albanii - typowy widok - kupa bali z odrobina cementu, a nad nia dumnie lopoce czarny orzel na krwawym tle. Albo gwiazdki na niebieskim. Albo amerykanskie maziaje.




* * *

Polnocna Albania jest przerazajaco piekna. Wyladowanie tutaj nagle grozi zawalem z zachwytu, bo maja tu wszystko. Bunkry. Ruiny. Rozwalone rudery. Gory, i to takie, ze prosze siadac; nie wiem, w ktora strone patrzec. Rzeki drastycznie splycone, bo trwa susza. Deszczu podobno nie bylo od trzech miesiecy, wczoraj 38 stopni.

W nocy koszmar. Z bunkra oddalonego o kilkaset metrow od moich zszedlszych z przerazenia zwlok dobiega ciche i regularne dudnienie. Rytm sie zmienia co jakis czas. Wkrecam sobie, ze to bebny, i nawet zarezerwowane na sytuacje absolutnie kryzysowe recytowanie szeptem "Pana Tadeusza" nie pomaga - wizja odbywajacych sie tam krwawych rytualow zostaje dopracowana co do najmniejszego szczegolu. Zaczynam podzielac powszechne a powazne obawy o moje zdrowie psychiczne.

Dodatkowo, na poczatku podrozy wykombinowalam system zamykania spiwora rowniez od glowy, w ramach izolacji od otoczenia i zlaknionych towarzystwa insektow; ale tutaj w nocy jest ponad 20 st C i lezenie w szczelnym worku to wyjatkowo wyrafinowana tortura; pozostaje mi przeprosic sie z albanskimi komarami, mrowkami i pajakami.

* * *

Albanczycy darza nieprawdopodobna sympatia wszystkich cudzoziemcow i turystow, z przybyszami z UE albo USA na czele. Wczoraj tuz za granica grupa dzieciakow wrzeszczy cos do mnie przez droge, macham, ze nie rozumiem; doganiaja mnie chyba kilometr pozniej; chichoczac i poszturchujac sie nawzajem, wreczaja mi butelke wody. Zadnego domu w okolicy nie widzialam, wiec musieli sprintem leciec tam, a potem z powrotem (przy tym upale!). Starannie wycwiczone "faleminderit" i winogrona, ktore dostalam w prezencie wczesniej, przydaja sie bardzo. Kawalek pozniej mijam grupe podpitych wyrostkow. Zatrzymuja mnie. Ja zaciskam reke na gazie, a oni - po sciszonej naradzie - sklecaja wspolnie pytanie, if I need any help. Zaczepia mnie kazdy - na uscisk reki, na wymiane usmiechow, na: skad jestem?, na: dokad ide?; jak odpoczywam w cieniu, udajac, ze czytam mape, zatrzymuje sie staruszek i wskazujac palcem odpowiednie plamki, wymienia po kolei wszystkie miasta w Albanii. Mam wrazenie, ze o kazdym tez cos mi opowiada. Gryze sie po pietach ze zlosci, ale nadal jeszcze nie rozumiem ani slowa.

* * *

Probuje przerobic chociaz czesc z balkan questions; zadajac w kolko te same pytania, popisujac sie przerazajaca ignorancja, otrzymuje cierpliwe, wyczerpujace odpowiedzi z kompletnie roznych perspektyw.

Zaczynamy od konferencji londynskiej, dzieki ktorej zaczynam nareszcie rozumiec ogrom albanskiej milosci do Amerykanow; jak Kosowo czci Clintona, tak w Tiranie Bush ma swoja ulice, a Wilson swoje rondo.

Pod piramida slucham o Hoxhy i jego Sigurimi (przy okazji dowiaduje sie, ze budzace moj zachwyt tysiace bunkrow to jego radosne dzielo). Saimir, moj przewodnik i gospodarz, tlumaczy napisy, grafy i bazgroly na scianach piramidy. Chcemy zjednoczonego narodu (i to w gegijskim!), a nad tym - mapa Albanii takiej, jak wygladalaby z jedna glowa w Kosowie, druga w Malesii, lewym ramieniem w Iliridzie, a nogami w Camerii. Siadamy pod dzwonem przetopionym z lusek, upamietniajacym rewolucje, nawiasem mowiac, piramidowa, i slucham dalej.

Nie, nikt nie sadzi, zeby granice mialy jeszcze zmienic. Poza Serbami, no ale Serbowie to Serbowie. Czarnogorscy Albanczycy sa zasymilowani. Nikt juz nie pamieta, dlaczego Kufin nazywa sie Kufin*. Albanska telewizja wyszperala pare lat temu w czarnogorskiej wiosce bratanka czczonego w Albanii bohatera wojennego. Bratanek nie zna slowa po albansku. W Grecji z ta asymilacja jest roznie. Telewizja pojechala tez tam - pod kamera nikt z zamieszkujacych Camerie Albanczykow nie przyznal sie do korzeni. Dopiero na nagraniach z kamerek szpiegowskich slychac albanski. W Macedonii sie poprawia; na terenach, na ktorych liczba ludnosci albanskiej przekracza dwadziescia procent, mozna uzywac albanskiego oficjalnie i urzedowo. A Kosowo? Jedni i drudzy kreca nosem. Bo oni w Kosowie tacy religijni, bo tego ich dialektu to ni cholery zrozumiec nie mozna.

Na schodach przed piramida - wielkie czarne MOS ME HARRONI. Nie zapomnijcie mnie.

Przechodzimy kolo ambasady polskiej, wiec wlaze przypomniec sobie, jak sie mowi "dzien dobry". Zastaje trzy osoby z personelu - dwoch Polakow i Albanczyka, tlumacza. Slucham o tym, co warto zobaczyc. Zycie w Tiranie znosne. Polonia bardzo niewielka, kilka malzenstw mieszanych z kilkudziesiecioletnim stazem; przechodzili represje, wiezienia i zsylki, a teraz zyja sobie spokojnie. Na polnocy mam uwazac, w mniejszych wioskach Kanun nadal rzadzi twardo. Po wyjsciu z ambasady Saimir dementuje natychmiast pogloske o srebrnej kuli, dolaczanej do posagu, ktora szczesliwy malzonek ma prawo utrupic swiezo poslubiona, gdyby go kiedys zdradzila. Dementi: kula nie jest srebrna, tylko zwykla.

W ogole poruszamy troche kwestie obyczajowo-spoleczne. Dzieki temu rozumiem w koncu, dlaczego moje subtelne polskie metody splawiania adoratorow nie dzialaja na balkanskich macho. Otoz przyzwoita Albanka powinna ignorowac zalotnika nawet, jesli jest mu przychylna. Moze nawet udawac, ze sobie zalotow nie zyczy. Balkanscy macho wiedza swoje.

Pytam tez Saimira, jak to mozliwe, ze doroslego, pelnosprawnego czlowieka przerasta zadanie ugotowania jajka na twardo (powoduje tym serie wybuchow radosnego rechotu). Saimir nigdy w zyciu nie wypral sobie skarpetki ani nie umyl szklanki. Po wnikliwej analizie dochodzimy do jakze oryginalnego wniosku, ze to wszystko wina kobiet. No bo w sumie, jakby mi ktos cala mlodosc wyrywal wszystko z rak z okrzykiem, ze on to zrobi, to tez bym uznala, ze stworzono mnie do wyzszych celow niz prasowanie.

Wyprowadzam Saimira z rownowagi tym samym pytaniem, ktore pare dni wczesniej solidnie wkurzylo Krenara - o te nieszczesne organy, spedzajace sen z powiek wszystkim sasiadom.

Bullshit, ucina niechetnie Saimir i wracamy do kwestii narkotykow.

Najwieksza popularnoscia cieszy sie nieodmiennie kokaina, zwlaszcza w Tiranie, uwazana za stosunkowo nieszkodliwy wspomagacz imprezy. Trawe pala tylko wiesniacy. Chlopcy czasem dealuja - niezbyt na powaznie, bardziej z braku innych opcji, bo o prace cholernie ciezko. Wszystko sie rozbija o polityke. Trzeba kogos znac, kogos miec w rodzinie, z czyims synem raki pijac. Przypomina mi sie rozmowa z czarnogorskim dziennikarzem pod Berane - kto sie zapisze do partii, mowi chlopak, ten moze zyc. Ja sie nie zapisalem i zarabiam 150 EU miesiecznie. Saimir usmiecha sie krzywo. Bo w Albanii mozna sie zapisywac, modlic i rece calowac, a pracy nie ma.

A teraz, podspiewujac nieszczesne gaca gaca zjarri (ten hicior niszczy mi zycie od przekroczenia granicy Kosowa), idziemy ogladac Albanie kontra Luksemburg. Fingers crossed.

* * *

Ciezko mi naciagnac mlodych Albanczykow na rozmowe o kwestiach polityczno-historycznych. Wywijaja sie cmokaniem i wzruszaniem ramionami. Po co o tym gadac. Nic nie zrobisz. Wspinam sie na wyzyny bezczelnej nachalnosci i w koncu udaje mi sie wkurzyc pare osob. Krenar peka, jak przejezdzamy przez serbskie tereny w drodze z Macedonii z powrotem do Kosowa.
- Patrz na samochody. Kto wjedzie do Serbii na kosowskich tablicach, straci co najmniej samochod, a moze i troche krwi. A oni tu jezdza na serbskich, pietnastoletnich! Albo w ogole bez tablic! I ty myslisz, ze to ich patriotyzm? Dzieki temu nic nie placa, tak jak za prad i za wode. My utrzymujemy te tereny. A jakby ich odcieli, to podniosa lament, ze sa przesladowani, znowu ktos zginie, a wszystko pojdzie na Kosowo, ze nie potrafimy utrzymac stabilnosci w panstwie. Wiec pozwalaja im na wszystko. Jada na serbskich dinarach, ani im sie sni wprowadzic albanskiego w szkolach! Dla nich to jest Serbia.




Tringe i Dardane smieja sie z walecznych kierowcow cystern, ale relacja rozmowy z dzieciakiem pod Knic zmienia nastroje. Tringe, bawiac sie blond warkoczem, najpierw troche milczy, a potem zaczyna mowic. O spalonym domu. O rozkradzionym majatku calej rodziny. O tym, jak serbska policja otwierala drzwi kopniakiem i zabierala wszystko, co bylo, a potem obrywal kazdy bez wzgledu na wiek i stan zdrowia. O calych wioskach wymordowanych w odwecie za kazdy atak UCK. O kilku serbskich staruszkach w ich rodzinnym miescie, Gjakove, ktore po wojnie zamknely sie w cerkwi, zdecydowane nie opuscic Kosowa az do smierci, i do dzisiaj zyja tam, wychodzac tylko w asyscie calego oddzialu KFOR. Staram sie zachowac obiektywizm. Naprawde sie staram. Rozmawiam tutaj z ludzmi wyksztalconymi, po zagranicznych studiach, z ludzmi, ktorzy maja dobrze platna prace i zadnych powodow, zeby myslec wiecej o wczoraj niz o jutrze. Ale naprawde zwrotow takich, jak both sides nie slyszalam nigdzie indziej. Nikt inny nie zwracal mi uwagi na zbrodniarzy wojennych z wlasnego kraju. Nie mowia o ofiarach, nie deklaruja nienawisci do nikogo, slysze wylacznie fakty, daty, liczby, cierpliwie tlumaczone terminy. Z emocji udaje mi sie wychwycic troche zalu. A potem juz tylko wzruszanie ramionami.

* * *

Najpierw upokorzenia orientacyjno-jezykowe. Wyjscie z Tirany zajmuje mi piec godzin i duzo gestykulowania (prawa reka - prawo, trzy palce - trzecia w prawo; nie? co nie? nie tedy? z powrotem? rruga, rozumiem, ale ktora rruga?). W koncu sie wydostaje. Dwie godziny za Tirana lapie stopa na Elbasan i nastepuje upokorzen jezykowych ciag dalszy. Kierowca nie zna ani slowa po angielsku i jedno (gut) po niemiecku. Rozpaczliwie szukamy punktow stycznych. Temperatura - w ten sposob uzgadniamy, ze jest okropnie goraco i przez to te pozary, naprawde, straszna plaga. Makine - tak, Land Rovery to dobre samochody, rzeczywiscie. Potem odkrywamy, ze jest tez jedno obojgu nam znane nazwisko, ktore staje sie slowem-kluczem.

- Hoxha! - mowi tryumfalnie kierowca, potrzasajac palcem w kierunku fabryki.
- Hoxha - przyjmuje do wiadomosci.
- Hoxha! - tym razem bunkry.
- Aaa, Hoxha - powtarzam jak idiotka tonem odpowiednio przepelnionym zrozumieniem i dezaprobata.
- Hoxha! - stary tunel kolejowy.

Tunel budzi moje zywe zainteresowanie. W Czarnogorze trudno znalezc kawalek drogi bez tuneli, w Bosni tez jest ich calkiem sporo, ale w Albanii to moj pierwszy. Wysiadam, z duma czestujac kierowce moim doskonalym faleminderit, i ide robic zdjecia. A jak juz wysiadlam, to moze sobie przez ten tunel przejde. Taki fajny tunel.

Po kwadransie orientuje sie, ze nie zblizylam sie ani odrobine do wyjscia. Mam tez juz za daleko z powrotem, zeby w razie czego dobiec. Nie ma wnek, zeby sie w razie czego schowac. I nie wiem, jak czesto tedy jezdza pociagi.

Odsluchuje potem z pokora filmiku nagranego w tunelu; moj histerycznie rozedrgany belkot to najlepsza nauczka. Pociag wyjezdza zza zakretu kilkadziesiat sekund po tym, jak schodze z mostu za tunelem.




I robi sie jeszcze ciekawiej, bo jedyna piesza sciezka za tym mostem to chyba sciezka gorskich kozic - droga samochodowa idzie rownolegle z moja, ale oddzielona przepascia i rzeka w dole. Z pomoca znowu przychodzi mi "Pan Tadeusz", a w trudniejszych momentach Священная война przeplatana ohydnymi bluzgami we wszystkich znanych mi jezykach.

Przezylam.

Wieczorem bezskutecznie probuje ustalic wlasna lokalizacje. Jestem gdzies w gorach. I naprawde mysle sobie, ze jestem sama, a potem slysze pierwsza esklozje. Powtarzaja sie regularnie co kilkadziesiat minut i dochodza jakby z roznych stron. Tone w poczuciu kompletnego chaosu i dezorientacji.

Ukoronowanie wieczoru - od wczoraj cieszylam sie na mysl o kolacji, bo znalazlam w Tiranie ser. Zolty ser, prawdziwy, nie ten kaçkaval. Wygladal jak kulka miekkiej Goudy. Zacieralam lakome lapska caly dzien.

Przy kolacji ser okazal sie maslem.

No przeciez kurwa, no.

* * *

- Tirana jest przepiekna! - rozpromienia sie zapytany o opinie Kastriot. - Popatrz tylko. Prawdziwa Europa!

Patrze.




Zabudowe w Tiranie mozna podzielic na trzy kategorie: nowa, odnowiona i stara. Nowa - glownie na przedmiesciach - nie rozni sie faktycznie niczym od zwyklych wielkomiejskich blokowisk. Odnowiona ma fantastyczne kolory i wzory, od geometrycznych po roslinne (kamienice w drzewka, centrum). Stara natomiast robi wrazenie cudownej prowizorki. Szczerze mowiac, wyglada tak, jakby sie to wszystko nagle w jednej chwili zawalilo, a potem zostalo odbudowane byle jak, byle szybko, bez patrzenia, czy te cegly pasuja do tamtych i ktora strona sie je kladzie.

Na chodnikach Tirany mozna kupic absolutnie wszystko. Od warzyw, owocow, oliwy z oliwek domowej roboty i papierosow, przez galanterie, buty i ubrania, po tania bazarowa elektronike. W ogole zycie toczy sie na ulicach.




Calymi dniami przesiaduje sie w kawiarniach; sprzedawcy, zamiast nudzic sie caly dzien w sklepach, gromadza sie przed nimi wokol stoliczkow i lupia w warcaby, domino albo kamyczki i szkielka.




Mozna znalezc zwyczajne male markety, wszechstronnie zaopatrzone, ale czesto zdarzaja sie sklepiki wylacznie z napojami i przekaskami, ciekawostka - zadnych polek. Woda, piwo i soda wszystkich smakow pietrza sie w kartonach jeden na drugim po sufit.

W centrum na kazdej ulicy mozna dostac kukurydze - sprzedawcy siedza na chodnikach z malutkimi grillami; miedzy kawiarnianymi stolikami manewruja dzieciaki, probujac opchnac klientom gume do zucia, prazone migdaly albo dlugopisy. Mnostwo ludzi zebrze, blyskawicznie trace wszystkie miedziaki i srebrniaki. Poznym wieczorem potykamy sie o rozlozona na chodniku rodzine - czworka czy piatka dzieciakow spi z otwartymi ustami na kartonowym poslaniu, przykryta koldra; staruszka siedzi miedzy nimi, mierzac przechodniow czujnym spojrzeniem spod chusty, wlasciwie ani blagalnym, ani wrogim. Na moje rozpaczliwe "What the fuck?!" Saimir wzrusza ramionami - "Gypsies". W dzien maja dokad isc, sa organizacje, ktore oferuja darmowe wyzywienie i srodki higieny. Ale noclegowni nie ma.

Stada bezpanskich psow. Z Sarajewa pamietam okolczykowane i rozmachane w ogonach kundle, laszace sie do przechodniow i gosci w kawiarniach. Tiranskie psy strasza wystajacymi zebrami i smietnikowym smrodem. W nocy lecimy dwie przecznice, szukajac sklepu z czymkolwiek do jedzenia, a potem wracamy odnalezc lezacego na trawniku szczeniaka. Na nakarmienie go tracimy duzo cierpliwosci. Boi sie okropnie, z rowna podejrzliwoscia traktujac i nas, i bulke. Przedwczoraj na przedmiesciach przez kilka ulic ciagnie za mna inny skoltuniony przybleda, bardziej przyjacielski; podgryza mi sznurowadla i troki od plecaka, bawimy sie w silowanki. Przechodnie tupia na niego i pokrzykuja, zapewne w ramach poprawiania wizerunku miasta poprzez ochrone turystow przed niewlasciwym towarzystwem.

Na jezdni obowiazuje prawo buszu. Korki przerazajace, w tureckim stylu. Na niektorych skrzyzowaniach ruchem kieruje policjant mimo dzialajacych swiatel, a nawet wbrew im. Na innych swiatla nie dzialaja, a policji nie ma.

* * *

Jednym z prezentow pozegnalnych, jakie dostalam przed wyjazdem, byla (przepiekna!) aranzacja Солдатских сапогов w parafrazie. I przez to До свидания, девочка - - постарайся вернутся назад mam caly czas w glowie: jak dlugo tak mozna?

Bezdroza, mokradla, i bloto, i piach.

Zmeczona, zmeczona, zmeczona.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

tekst i zdjęcia: Zuzanna Czaplińska

[1] pisownia oryginalna, bez polskich znaków - przyp. red.






Szukasz więcej?
Relacja z całej podróży znajduje się na stronie wyprawy "Balkans 2011"
Szukasz sprawdzonego przewodnika? Zajrzyj do naszej księgarni!




Bałkańska księgarnia
Potrzebujesz sprawdzonego przewodnika po Bałkanach? Poszukujesz niezawodnej mapy? Polecamy książki, przewodniki i mapy wprost od wydawcy!

Zajrzyj do naszej księgarni!




Podróżuj bezpiecznie!
Każdy wyjazd wiąże się z potencjalnym zagrożeniem. Bezpieczeństwo osobiste, ubezpieczenia, podróż samochodem, pociągiem, samolotem Sprawdź!




Bałkańskie rytmy
Kręcą Cię bałkańskie klimaty? Posłuchaj utworów, które przeniosą Cię w niesamowity świat dźwięków i poezji. Teledyski, teksty oraz tłumaczenia bałkańskich utworów.
Posłuchaj bałkańskich rytmów!




Albania, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria, Chorwacja, Czarnogóra, Grecja, Macedonia, Rumunia, Serbia, Słowenia, Turcja
Wszystkie kraje >>


reklama



Polecamy: bałkańskie rytmy! podróżuj bezpiecznie! Gdzie pojechać na Bałkany? Bośnia i Hercegowina Chorwacja