Z rana sprawdziliśmy jeszcze raz co tam w sieci słychać na laptopach naszego zabawnego gospodarza. Wysłaliśmy kilka zdjęć do osób zainteresowanych w naszym kraju celem poinformowania,
że jeszcze żyjemy, a nasz Zabawny Gospodarz został wysłany przez mamusię do piekarni po gibanicę co byśmy mieli co do ust włożyć. Była trochę za słona, a jogurt za gęsty, ale darowanemu
koniowi nie patrzy się w zęby. Jako, że atmosfera trochę drętwa nie ciągniemy już wizyty dalej lecz zbieramy się szybko, robimy fotkę i ciśniemy do centrum Nisz.
Kosowski krajobraz
Podobno miała tam być jakaś znana wieża z czaszek której oczywiście nie znaleźliśmy. Miasto jest trzecim co do wielkości w Serbii to też wyjechanie zajęło nam sporo czasu i energii.
Nie ma tego złego co by na 'dobre' nie wyszło. Odwiedziliśmy za to polecany nam fort. Ludzi dużo, widoków mało więc szybko się ewakuujemy. Niby ciekawostka, ale pewnie dla kogoś
zainteresowanego archeologią jak nasz dzisiejszy gospodarz. Dla nas niestety kolejne mury i kamienie postawione tutaj przez kogoś kilkaset lat temu.
Jest to nasz ostatni dzień w Serbii. Nasza trasa jest tak ułożona, że co parę dni wjeżdżamy do nowego kraju. Jest to całkiem ciekawe urozmaicenie. Przekracza się granicę i
często od razu widzi się zmiany w zabudowaniu czy też w krajobrazie. Jedyne co nie ulega zmianie to nastawienie ludzi do nas. Ciągle widać zainteresowanie naszymi osobami.
Ludzie pytają skąd, gdzie i dlaczego, a przy tym wszystkim nigdy nie kończą się uśmiechać. Coś musi być w rowerze, że ludzie z takim pozytywnym nastawieniem podchodzą do
jego posiadacza. Nie wydaje mi się, że panowie zmotoryzowani doświadczają również takiej życzliwości... Jedynie babeczka sprzedająca arbuzy okantowała nas podobnie jak pan
od arbuzów na Węgrzech. Oczywiście policzyła sobie więcej, ale podobnie jak pana od arbuzów i ją ugryzło sumienie i po 10min kiedy już konsumowaliśmy jej owoc przybiegła
z kolejnym gratis który rzekomo spadł na ziemię.
Stragan z arbuzami
Po pokonaniu strasznie nudnego pojazdu pod ostatnie miasteczko przed granicą wydajemy wszystkie serbskie pieniążki. Obok standardowych owoców, chleba i batonów dociążam
sobie rower ogromnym dżemem który starczy mi na następne 5dni...
Kosowo. To dopiero brzmi groźnie. Zmienia się granica państwa, zmienia się ludność na większości Albańską i zmienia się wiara na muzułmańską. Szczerze to nie wiemy czego się
spodziewać. Na granicy krótka kontrola paszportów i jesteśmy. Pieniędzy wymieniać nie musimy bo w Kosowie obowiązuje Euro! Jest to jedno z dwóch bałkańskich krajów z euro które
nie są w UE (obok Czarnogóry). Może spotkamy jakąś jednostkę polskiego KFOR'u? Było by fajnie.
Pierwsze wrażenie jest ciekawe. Wszystko się buduje. Cały czas wzdłuż drogi ciągną się rozsiane gdzie okiem sięgnąć domy. Dwu, trzy piętrowe nieotynkowane budynki w których
często mieszka cała rodzina. Można było by zbić sporą kasę na firmie wykończeniowej elewacje. Roboty nie zabraknie na pewno.
Komisariat policji
Póki co zdążyliśmy tylko trochę wjechać i już musimy się rozglądać za noclegiem ponieważ dzień zbliża się powoli do końca. Tracimy nadzieję na znalezienie noclegu na dziko
gdyż wcześniej wspomniane zabudowania wydają się nie mieć końca. Zabudowa nie jest gęsta, ale jest bardzo rozciągnięta co powoduje, że musielibyśmy odbić z drogi na dobre
kilka kilometrów. No nic szukamy na gospodarza... w końcu mamy już niezłą wprawę.
Po krótkim czasie kawałek od drogi dostrzegamy za ogromnym murem ( domy ogrodzone niczym fortece) ciekawy trawnik. Pytam! Niestety zapomniałem zapisać na mojej ściądze
definicji w języku Albańskim co nie pomagało w porozumiewaniu się. Po powtórzeniu 10x 'English" coraz liczniejsza grupa pobiegła po tłumacza do domu obok. Po chwili kolejne
4 osoby idą w naszym kierunku w tym nasz translator Ardiana wraz z ojcem. Zrobiliśmy widocznie dobre wrażenie bo zostaliśmy zaproszeni do nich na posesje celem rozbicia namiotu.
Sielski widoczek...
Zbliżając się do kolejnego obitego i nieotynkowane muru człowiek ma wrażenie, że po przekroczeniu bramy od wewnątrz będzie podobnie. Nic bardziej mylnego. Od środka idealnie
przystrzyżona trawka, kwiatki i pracujący zraszacz. Dlaczego oni tak robią? Nie chcą pokazać przed sąsiadami tego co mają w środku? POCHWALIĆ SIĘ?!! Przecież u nas chyba dla
tego celu wymyślono ogrodzenia z drutu, co by sąsiad widział dokładnie czego mu brakuje, aby być tak fajnym jak jesteśmy my (albo odwrotnie:).
Po wybraniu sobie miejsca na trawie kiedy już rozbijamy namioty zainteresowanie nami wzrasta do tego stopnia, że co chwila przychodzi ktoś się przywitać. Były to głównie
podrostki w wieku szkolnym, ale przyszła także okoliczna starszyzna zaciekawiona pewnie dziwakami na rowerach z dalekiej północy. Kiedy już ogólna ekscytacja opada, a
ludzie powoli opuszczają posesję Ardiana mówi, że ojciec zaprasza nas do domu na spanie. Szkoda, że nie wpadł na to przed rozbiciem namiotów - myślimy - ale przecież
nie wypada się nie zgodzić więc pakujemy znowu namioty i wrzucamy rowery pod dach, zaś międzyczasie przyjechała zamówiona specjalnie dla nas i tylko dla nas pizza!
Znaki drogowe dla czołgów.
Ciekawe jest też krępująca nas obserwacja podczas wszystkich czynności jakie robimy. Czy to się pakujemy, jemy czy rozkładamy do spania zawsze stoi ktoś obok nas i patrzy
co robimy. Jest to podobno taki zwyczaj, że obserwuje się gościa i nie mamy mieć tego nikomu za złe - tłumaczy Ardiana. Swoją drogą widać, że światowa dziewczyna rośnie i
tylko czekać, aż gdzieś wyjedzie na stałe zagranicę.
Pisząc, że pizza tylko dla nas mam na myśli Muzułmański Ramadan który właśnie trwa. Dla niewtajemniczonych pomiędzy różnorakimi zakazami i nakazami muzułmanie powyżej 10
roku życia w dzień (tj od godziny 3-4 kiedy zaczyna świtać do około godziny 18 zaraz po zachodzie słońca) nie mogą NIC jeść. Słyszałem, że laicyzacja społeczeństwa muzułmańskiego
jest dość mocno posunięta w tym regionie świata, więc byłem trochę zdziwiony tym, że tak tego zakazu przestrzegają...
Adrianna jako nadworny tłumacz pośród sporej ilości wujków popijających herbatkę oznajmia, że to żaden problem dla nich. Chcemy to jemy, a oni nam potowarzyszą. Całkiem
zdrowe podejście, bez jakiegokolwiek fanatyzmu. Po pizzy zostaliśmy poczęstowani tradycyjną herbatą popijaną z takich malutkich szklanko-kieliszków w niedużej ilości za
to o dużej mocy. Esencja herbaty jest nalewana do tychże szklanko-kieliszków po czym rozcieńczana wodą z osobnego dzbanuszka w proporcji zależnej od upodobani. Jeden wujek
pił nawet samą czarną herbatę, my zaś jako mniej przyzwyczajeni dostaliśmy w proporcji 3:1 gdzie 3 to oczywiście woda. Do tego ogromne ilości cukru i można tak sobie
siedzieć i rozmawiać czekając w zniecierpliwieniu na zmrok, a co za tym idzie posiłek po całodziennej głodówce. Swoją drogą ciekawe jest, że po całym dniu niejedzenia
ludzie są tam tak pogodni. My pewnie chodzilibyśmy źli na cały świat.
Wprowadzeni do domu zostaliśmy zakwaterowani w pokoju młodego Albina który na tę noc został wysiedlony gdzieś indziej. Ardiana powiedziała, że oni wstają o godzinie 2 w
nocy i jedzą ostatni posiłek połączony z modlitwą, więc nie mamy się tym przejmować. Przed pójściem spać mieliśmy jeszcze nadzieję na jakiś prysznic, ale niestety w Kosowie
po godzinie 21 zostaje wyłączona dostawa wody i światła celem oszczędności więc nie zostaje nam nic innego jak siedzenie w pokoju z lampkami na głowach i komentowania
dzisiejszego dnia. Jakże ciekawego zresztą.
Ciąg dalszy tej przygody do przeczytania na blogu - link poniżej.
Podróżuj bezpiecznie!
Każdy wyjazd wiąże się z potencjalnym zagrożeniem. Bezpieczeństwo osobiste, ubezpieczenia, podróż samochodem, pociągiem, samolotem Sprawdź!
Bałkańskie rytmy
Kręcą Cię bałkańskie klimaty? Posłuchaj utworów, które przeniosą Cię w niesamowity świat dźwięków i poezji. Teledyski, teksty oraz tłumaczenia bałkańskich utworów. Posłuchaj bałkańskich rytmów!